Komentarze: 1
Dzisiejszy dzień był tak nudny, że aż mi niedobrze jak sobie pomyślę. Prawie cały czas siedziałam przed kompem, trochę oglądałam tv, pograłam na gitarze. Dopadło mnie poczucie pustki ... samotności ... Tym bardziej, że nikogo na gg nie było (tylko z Adamem chwilę pogadałam, ale musi się uczyć bo ma drugą poprawkę z zarządzania - na szczęście nie komis). Trochę myślałam nad sobą, nad błędami, które popełniam, nad moim zasranym życiem. Tak w ogóle to w moim życiu to albo dzieje się wszystko naraz (obojętnie czy dzieje się dobrze czy źle) albo wcale nic się nie dzieje. Urwanie głowy albo nuda. Zamieszanie albo marazm. Nigdy nie ma jakiegoś umiarkowania i równego podziału emocji. Dlatego albo śmieję się do rozpuku albo płaczę i krzyczę z bólu i bezsilności.
Jeszcze ten pieprzony PMS.
To prawda, że w takich chwilach najlepiej posiedzieć z kimś bliskim, przytulić się do kochanej osoby. Tylko żeby jeszcze było do kogo .....
Z tego wszystkiego poszłam dzisiaj do kościoła. Już dawno mnie tam nie widziano. Byłam na takiej mszy wieczornej (o 19:30), bo chociaż w miarę klimatycznie wtedy jest. Wszystko by było ok gdyby nie kazanie. Zarówno pod względem treści jak i pod względem księdza, który je wygłaszał.
Czuję się jakbym stała na rozdrożu i nie wiedziała, którą drogę wybrać.
Jednym słowem dzisiaj czuję się beznadziejnie.