Dzisiaj rano jakoś dziwnie się poczułam bo po raz pierwszy od tygodnia nie obudziłam się z bólem głowy, dodatkowymi siniakami, pustynią w gardle, w makijażu i w pokoju w którym panuje "artystyczny nieład" (czyt. gnój i chlew) a zza ściany słychać odgłosy conajmniej dziwne ;) Ponadto nie obudziła mnie Aśka której po raz kolejny musiałabym powiedzieć "spier****j" i spać dalej :) Za to wstałam wypoczęta ze swojego własnego łóżka, od razu włączyłam kompa (to już nałóg -bez tego czuję się trochę źle jak gdzieś wyjadę), wzięłam prysznic w swojej własnej łazience gdzie nie leci tylko wrzątek z kranu ( bez kitu raz nam puścili na obozie sam wrzątek i stałam namydlona pod prysznicem 20 minut aż w końcu ktoś się pokwapił i poszedł zgłosić tą "drobną" usterkę ) poza tym w końcu mogłam zjeść na śniadanie to na co miałam ochotę :) Jak to się mówi - wszędzie dobrze ale najlepiej w domu. Kurde ale fakt jest faktem że jakby obóz trwał cały miesiąc to wcale bym nie narzekała :D