Komentarze: 4
Siedzę i myślę. O tym jak wyliczyć tą pieprzoną emeryturę. Takie mam zajebiste zadanie: napisać esej (kurwa czy ona naprawdę nie wie co to jest ESEJ ? ) na temat "jak będzie wyglądała moja przyszła emerytura". Zrobić projekcję, wziąć pod uwagę urlopy wychowawcze, chorobowe i inne, a co najlepsze do zadania należy przygotować się z BROSZURY (tak właśnie to nazwała) ...mającej chyba z 300 stron! No dobra. Stwierdziłam, że kij z broszurą (o gabarytach "Potopu") bo po pierwsze nie mam czasu tego czytać a po drugie i tak nic nie zrozumiem. Więc zaczęłam wczoraj poszukiwania w internecie. Znalazłam wiele ciekawych rzeczy ... szkoda tylko, że nie mających nic wspólnego z tematem pracy. I tak dzisiaj siedzę i siedzę od godziny 11. R niedawno skończył zajęcia, podobno jako jedyny z grupy zaliczył kolosa, jestem dumna z niego :) Teraz pojechał do znajomego (który mieszka na takiej wsi kawałek za Krakiem) żeby przywieźć mi od niego tusz do drukarki. Kochany jest :) Potem ma się stawić u mnie i naprawić mi kompa, bo mam jakieś wirusy czy kij wie co, w każdym razie on się na tym zna i chyba będzie mi od nowa cały system stawiał. A wieczorkiem może na jakieś piwko skoczymy, ale to się jeszcze ustali. A wczoraj ksiądz u mnie był po kolędzie. Dotoczył się łaskawie na godzinę 21:30. Akurat byłam w kiblu jak przyszedł, wszyscy stanęli w dużym pokoju i śpiewaja kolędę a ja oczywiście dopiero z tego kibla wychodzę.. a ksiądz jak mnie zobaczył to myślałam, że się przewróci z wrażenia. Zaczął krzyczeć: "Oooo!! Jest moja uczennica!!!! Jak ty urosłaś!!!! Jak ty miałaś na imię?? A już wiem!! Elżbietka!!! ...." .....Ja w szoku. Myślę sobie, że niezły ten ksiądz skoro zapamiętał mnie jeszcze z czasów podstawówki. Nie wiedziałam co powiedzieć więc oczywiście palnęłam głupotę : "Ja nadal mam tak na imię". Oh shit.